Marcin Hałaś Marcin Hałaś
1166
BLOG

Stuhrowie, czyli kozia pupa mówi

Marcin Hałaś Marcin Hałaś Kultura Obserwuj notkę 7

Prymitywne bębny robi się z koziej skóry. Koza najlepszą skórę ma na pośladkach, więc o prymitywnych bębnach czasami mówi się, że są z koziej d... Na takim bębnie potrafi zagrać muzyk-artysta i zwykły klepacz. Jednak kiedy bęben zaczyna sam z siebie wydobywać głos – dźwięk najczęściej wychodzi jak spomiędzy kozich pośladków.
   

Dobry aktor jest bębnem, instrumentem. Oddaje się w ręce muzyka – reżysera. Ten decyduje, czy aktor ma grać świętego, czy łajdaka. Dobry instrument oddany w ręce dobrego muzyka jest w stanie tworzyć piękne, frapujące kreacje. Zarówno Jerzy Stuhr (ojciec), jak i Maciej Stuhr (syn) mieli to szczęście, że otrzymali dar bycia dobrymi instrumentami, z których dźwięki wydobywali rzetelni fachmani i prawdziwi artyści. Dramat zaczął się, kiedy Stuhrowie uwierzyli, że są kimś więcej niż aktorami. Można im zadedykować stare przysłowie: „Gdybyś milczał, uchodziłbyś za mędrca”. Ta maksyma ma o wiele mniej wzniosłe rozwinięcie: Skoro się odezwałeś – wyszło na jaw, żeś głupcem.
   

Obu Stuhrom – młodemu i staremu – zdarzało się występować w podłych rolach. To można aktorowi wybaczyć, taka jego praca. Przypomnijmy: Maciej Stuhr w serialu „Glina” Władysława Pasikowskiego wcielił się w rolę „młodego” komisarza Artura Banasia. Dwa odcinki poświęcone były sprawie zabójstwa pary Romów (Cyganów). Dopuściła się go grupa narodowej młodzieży, terroryzująca miasteczko gdzieś na prowincji. Taki scenariusz był zatruwaniem umysłów, sączeniem jadu, oczywistym paszkwilem na rodzący się wówczas Ruch Narodowy. Co ciekawe – postać ojca rzekomego przywódcy narodowców-bandytów, przedsiębiorcy „trzęsącego” okolicą, wzorowana była na senatorze z zupełnie innej opcji politycznej. Tak więc fałsz gonił fałsz. Ale cóż, taki był scenariusz, „pan kazał, sługa musi” – więc Maciej Stuhr jako profesjonalista dobrze wywiązał się z serialowego zadania. Nic dziwnego, że Pasikowski zaprzągł go do kolejnej antypolskiej produkcji – „Pokłosia”, inspirowanego kłamliwą książką Jana Tomasza Grossa. Stuhr zagrał przyzwoicie, tyle że coś go „strzeliło”. Postanowił wyjść z roli i stać się świeckim misjonarzem filmowego przesłania.
   

Jeżeli aktor wychodzi z roli, przestaje być aktorem. Do tego trzeba nie tylko zawodowych umiejętności komedianta, ale również podbudowy intelektualnej. Nie każdy aktor jest równocześnie „tytanem umysłu” Młody Stuhr od razu obnażył się jako kabotyn, odsłaniając całe przestrzenie własnego dyletanctwa. Wszedł na własny rachunek  w rolę spikera radia Erewań. W telewizyjnym studio coś tam mówił o polskim antysemityzmie i złych Polakach, którzy pod Cedynią przywiązywali dzieci do tarcz. Nie Polacy, a Niemcy, nie pod Cedynią, lecz pod Głogowem i nie tarcz, ale do wież oblężniczych. Ewentualnie nie Polacy tylko Sowieci, nie do tarcz, ale do czołgów i nie pod Cedynią, lecz we wrześniu 1939 roku w Grodnie, o na łamach „Polski Niepodległej” przypomniała Marta Borzęcka.
 

Tym sposobem w pewnej chwili Maciej Stuhr – aktor, który wyszedł z roli zaczął się - plątać i ośmieszać. Wdał się w przepychanki z tabloidami, na  ich oczach rozwodził się, tworzył nowy związek, skomlał, że brak mu prywatności. To rozedrganie emocjonalne połączone z niedomaganiem intelektualnym bynajmniej nie przeszkadzało w robieniu z niego „męczennika” – vide okładka tygodnika „Wprost” z tytułem „Maciej Stuhr zlinczowany na własną prośbę i twarzą młodego pokryklaną napisem „Żyd”.
  

Ojciec Jerzy Stuhr „odleciał” w znacznie bardziej statecznym wieku. Dzięki roli w „Seksmisji” Juliusza Machulskiego długo uchodził za aktora kultowego. Kiedy uwierzył, iż jest również reżyserem – nie do końca mu się wiodło. Debiut reżyserski jeszcze jakoś wyszedł, potem było już tylko gorzej. Także Stuhr-senior grał w filmach wrednych. „Habemus Papam” w reżyserii Włocha Nancio Morettiego to tak naprawdę jedna z najbardziej ostrych antykatolickich produkcji ostatnich lat. Wizja papieża przerażonego wyborem, uciekającego przed odpowiedzialnością jest tak naprawdę próbą sprowadzenia Kościoła tylko i wyłącznie do pierwiastka ludzkiego, zanegowania działania w Kościele i poprzez Kościół Ducha Świętego. „Habemus Papam” niosło w kinematografii dokładnie do samo przesłanie, jakie w sztukach plastycznych rzeźba Maurizio Cattelana „Dziewiąta godzina”, przedstawiająca papieża Jana Pawła II przygniecionego meteorytem. Gdyby tylko Jerzy Stuhr zagrał w tym filmie – ale chciał być jego adwokatem i orędownikiem. Wyszedł z roli. Przyznać trzeba,  ze niewiele stracił na tym kiepskim interesie, bo równolegle zyskał społeczną sympatię, opowiadając o przebiegu swojej choroby nowotworowej, którą udało się powstrzymać.
   

Na okładce ostatniego „Newsweeka” postanowiły  jednym głosem przemówić dwie skóry zdjęte z kozich pośladków i naciągnięte na wydrążony pień, czyli Stuhrowie Jerzy i Maciej. Pod ich zafrasowanymi obliczami tytuł głosi „Męczarnia zwana Polską. Absurdalny antysemityzm, płytki katolicyzm i histeryczny patriotyzm. Jerzy i Maciej Stuhrowie o Polsce i Polakach”. Niby wybitni aktorzy – a jakby przyszło im grać w czymś, co przyrównać można tylko do porno klasy B. W takiej roli obsadził ich redaktor naczelny „Newsweeka” Tomasz Lis. Bo można z polskimi wartościami dyskutować. Ale czynić to na takim poziomie intelektualnym jest już tylko sromotą – czasami w „Fakcie” znajdziemy ambitniejsze tezy. Zagraliście, Stuhry, w kiepskim porno, daliście się, panowie wykorzystać Lisowi.
   

Co mówi Jerzy Stuhr? Że w Polsce mamy „antysemityzm”, „płytki katolicyzm” i „histeryczny patriotyzm” – umieszczone na okładce słowa to autentyczne, dosłowne cytaty z jego wypowiedzi. Złą rolę idzie mu grać. Maciek próbuje intelektualizować, ale tak naprawdę wpisuje się tylko w ciut bardziej rozbudowany frazes.
   

Pretekstem do rozmowy był nowy film Jerzego Stuhra „Obywatel”. Zagrał w nim wespół z synem Maciejem Stuhrem. Powstało kolejne dzieło – tak czytam z recenzji – obrzucające polskość błotem i gównem, aspirujące przy okazji do kontynuowania tradycji „Zezowatego szczęścia” Andrzeja Munka. Tymczasem tak pisze o tej produkcji Andrzej Horubała w „Do Rzeczy”, stawiając diagnozę podobną do mojej: „Otóż ten zdolny aktor, wspaniale oburzający się, wspaniale odgrywający człowieka skrzywdzonego, żalącego się na własny los, wybornie dubbigujący Osiołka w Shreku, nagle uwierzył, że jest intelektualistą.” Właściwie, aby w tym tekście postawić kropkę nad i – powinienem obejrzeć „Obywatela”. Nie uczyniłem tego nie za sprawą zaniedbania, ale z rozmysłem. Dość „konsumowania” dzieł ludzi dla których Polska jest męczarnią.

Pierwodruk: Polska Niepodległa, 10 XI 2014
 

Poeta, publicysta tygodników Warszawska Gazeta i Polska Niepodległa, autor książek. Za publikację w 2012 roku książki "Oddajcie nam Lwów" uhonorowany przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy trzyletnim zakazem wjazdu na Ukrainę. Mieszka w Bytomiu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura