Marcin Hałaś Marcin Hałaś
1628
BLOG

Pokłosie siekierką, Ida skalpelem

Marcin Hałaś Marcin Hałaś Kultura Obserwuj notkę 11

Po premierze "Idy" napisałem recenzję. Pozwalam ją sobie przypomnieć, bo "Ida" robi właśnie międzynarodową karierę.

Zachwyt krytyków wzbudza film „Ida” w reżyserii Pawła Pawlikowskiego. Że niby taki subtelny i poruszający. Warto uświadomić sobie, że obsypana nagrodami „Ida” niesie tak naprawdę identyczne przesłanie jak owiane złą sławą „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego. Czyni to tylko nieco delikatniej. Różnica jest więc taka, że Pasikowski walił siekierą na odlew, a reżyser „Idy” delikatnie i cienką igłą wstrzykuje śmiercionośną truciznę.

    Urokowi „Idy” można nawet ulec – czarno-biały film został skręcony nastrojowo, delikatnie i ze smakiem. Pawlikowski bez wątpienia należy do generacji twórców „pokąsanych Kieślowskim”, czyli stosujących środki filmowe inspirowane twórczością autora „Dekalogu”. Atutem „Idy” jest również aktorstwo – komplementy dla Agaty Kuleszy oraz Agaty Trzebuchowskiej wydają się w pełni uzasadnione. Do tego niezła muzyka oraz robota operatorska. Ale treść, przyjrzyjmy się treści! Główna bohaterka – młodziutka Anna przygotowuje się do złożenia ślubów wieczystych. Akcja rozgrywa się w komunistycznej Polsce za czasów Władysława Gomułki. Anna jest sierotą wychowaną przez siostry zakonne. Kilka dni przed ślubami dowiaduje się, że w mieście mieszka jej ciotka – rodzona siostra matki. Na polecenie przeorysza wyjeżdża do niej, aby poznać historię swojej rodziny. To co odkryje wydaje się szokujące – naprawdę nazywa się Ida Lebenstein i jest Żydówką. Jej rodzice i niewiele starszy kuzyn zostali zamordowani w czasie wojny. Ida ocalała, bo jako niemowlę została przekazana do klasztoru.

Ida razem z ciotką – Wandą Gruz wyrusza do rodzinnej wsi, aby poznać okoliczności śmierci rodziców. Ciotka Wanda tym samym rozgrzebuje stara ranę – niejako „przy okazji” pozna okoliczności śmierci swego syna, którego zostawiła pod opieką siostry – Matki Idy. I w tym momencie zaczyna się delikatnie wprowadzanie widza w klimaty jakby wprost wywiedzione z paszkwili Jana Tomasza Grossa i „Pokłosia” Pasikowskiego. Ten wymiar filmu reżyser cały umiejętnie maskuje, jakby stawiał zasłonę dymną. Ciotkę Idy  -  sędzię alkoholiczkę trudno uznać za postać pozytywną. Ona sama przyznaje, że w czasach stalinowskich była prokuratorem. „Krwawa Wanda to  ja” – oświadcza, dodając że posłała do piachu kilku ludzi. Kiedy Ida próbuje dociec, kim byli ci ludzie, ciotka Wanda ucina krótko: „To byli wrogowie ludu”.  Tym samym ciotka Idy, ocalała z holocaustu Żydówka, teoretycznie wpisuje się w stereotyp tzw. żydokomuny – stalinowskiej suki, która posyłała na śmierć żołnierzy niepodległościowego podziemia. Jednak reżyser tak prowadzi tę postać, że widz zaczyna widzieć w kacie ofiarę. Kiedy w finale filmu, ciotka Idy popełni samobójstwo, skacząc z okna, nastąpi niejako jej oczyszczenie, pełna rehabilitacja. Widz dostrzega w niej właściwie już tylko ofiarę, której całe powojenne życie było odreagowywaniem  wojennej traumy. A że odreagowywała ją w sposób różny – a to pijąc wódkę, a to puszczając się z przygodnie poznanymi mężczyznami, a to  służąc w krwawym komunistycznym aparacie terroru - schodzi na plan dalszy. Zrobić z ubeka, wojskowego prokuratora, bohatera tragicznego oto dokonanie iście baumanowskie. W podobny sposób można przedstawić nie tylko Fajgę Mindlę Danielak, czyli prokurator Helenę Wolińską, ale także sędziego Stefana Michnika, czy Salomona Morela – oskarżonego przez IPN o zbrodnie przeciw ludzkości komendanta komunistycznego obozu koncentracyjnego w Świętochłowicach-Zgodzie. Wszystko można – tylko po co? Żeby relatywizować ich winy, usprawiedliwiać czyny, dodawać do nich tło psychologiczne? Jakaż troska! Wolałbym jednak, żeby filmowcy chcieli nam coś powiedzieć o cierpieniu ofiar stalinowskich prokuratorów i sędziów, a nie o tle psychologicznym oprawców.

W przypadku „Idy” najpierw zobaczyłem film. I od razu Wanda Gruz skojarzyła mi się z Fajgą Mindlą Danielak vel Heleną Wolińską, po drugim mężu Jóźwiak, po trzecim mężu Brus. Dopiero potem przeczytałem liczne recenzje z tego filmu, polemiki wokół niego i rozmowę z reżyserem. W jednym z wywiadów Paweł Pawlikowski przyznał wprost, że postać Wandy Gruz wzorował na Helenie Wolińskiej-Brus, którą poznał w Wielkiej Brytanii. Mówił o niej tak: „dowcipna pani z niewyparzoną gębą. Myślałem: taka fajna, mądra kobieta. Dopiero dziesięć lat później z BBC dowiedziałem się, że była prokuratorem w czasach stalinowskich, a polski rząd żąda jej ekstradycji.” Przypomnijmy, że Wolińska podpisała nakaz aresztowania generała „Nila” Fieldorfa i nadzorowała śledztwo przeciw niemu, zakończone mordem sądowym. Nigdy nie uznała swojej winy. Twierdziła, że stawiane jej zarzuty mają charakter polityczny i wynikają z antysemityzmu. Zupełnie jak Bauman – chciałoby się dodać. Wypada zapytać, jaki sens ma pokazywanie „ludzkiej twarzy” stalinowskiej zbrodniarki, kreowanie jej na postać tragiczną? Oczywiście – można to robić. Ale tak samo można pokazywać ludzką twarz Josepha Goebbelsa, który bardzo kochał swoje dzieci, albo komendanta niemieckiego obozu zagłady Auschwitz Rudolfa Hessa, który grał na pianinie i pielęgnował w ogrodzie piękne róże.
  

 Wróćmy do tytułowej bohaterki. Ida została ocalona przez Polaków – do klasztoru przekazał ją katolicki ksiądz, na plebanię przyniósł ją jeden z mieszkańców wsi. Ale proszę nie dać się zwieść tak delikatnej sugestii, że Polacy ratowali Żydów. W tej historii to tylko listek figowy – w miarę rozwoju akcji Ida odkryje, że jej rodziców i kuzyna zamordował wraz z ojcem ten sam wieśniak, który ją samą oddał księdzu. Teraz rodzina polskich morderców żyje w pożydowskim domu, który przejęła, starając się zatrzeć wszelkie ślady jego dawnych właścicieli. Kiedy w lesie Ida patrzy, jak wieśniak-morderca odkopuje kości jej rodziców pochowanych niczym psy pod płotem – to oglądamy już niemal dosłowny cytat z „Pokłosia”. Kości zamordowanych i spalonych Żydów, kości zamordowanych i zakopanych Żydów, wydobywane są z piachu przez ich katów – Polaków. Ani w „Idzie”, ani w „Pokłosiu” Niemcy nie pojawiają się wcale, nawet w tle. Zupełnie jak w paszkwilach Grossa, jak w kłamliwych opowieściach o Jedwabnem, mamy tylko dwie strony: mordowanych Żydów i zabijających Polaków. III Rzesza z całym niemieckim przemysłem zagłady i ideologią „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” jakby znikła, jakby nie istniała wcale. Bo tak naprawdę chodzi o kolejne powtórzenie tej samej tezy: Żydów  zabijali Polacy, na polskiej ziemi, a potem zamieszkiwali w ich domostwach. Któż to powiedział, że kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą?
 

   Wbrew pozorom „Ida” nie jest filmem o losach i dramacie młodej dziewczyny, która poznawszy  prawdę o swoich losach – pozostaje wierną Jezusowi (ostatecznie Ida-Anna powróci do klasztoru). A przynajmniej nie jest to film w pierwszym rzędzie o losie Idy-Anny. To tak naprawdę kolejny filmowy donos na Polaków i polski antysemityzm. To kolejna próba przerzucenia części odpowiedzialności za holocaust na Polaków.

 

Poeta, publicysta tygodników Warszawska Gazeta i Polska Niepodległa, autor książek. Za publikację w 2012 roku książki "Oddajcie nam Lwów" uhonorowany przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy trzyletnim zakazem wjazdu na Ukrainę. Mieszka w Bytomiu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura